Wybierz swój język

   Strona ks. Bolesława Szewca

W poszukiwaniu zrozumienia życia ks. T. Dajczera

W roku 2022 rozpoczął się nowy etap w ukazywaniu i upowszechnieniu rzetelnej znajomości życia i działalności ks. Tadeusza Dajczera. Staraniem Wydawnictwa Naukowego UKSW w koedycji z Wydawnictwem FIDEI ukazała się jego biografia[1], którą gorąco polecam. Jest to jak dotąd najlepsza popularna publikacja o ks. Dajczerze. Dostarcza ona wiedzy o wielu nieznanych dotychczas faktach z jego życia. Jest tu zaprezentowane rzetelne i przekonywujące wyjaśnienie akt SB na temat ks. Dajczera. Jest ładnie napisana i dobrze się ją czyta. Jedynie członkowie Ruchu Rodzin Nazaretańskich mogą odczuć pewien niedosyt, bo Ruch przedstawiony jest skrótowo. Myślę jednak, że jest jeszcze za wcześnie, by bardziej dogłębnie potraktować ten temat. Biografia, choć bardzo cenna, jest w istocie zarysem biograficznym, dostarcza ramową faktografię i nie stawia sobie pytania o rozumienie życia ks. T. Dajczera. Dlatego tutaj przedstawiam fakty i proponuję pewne myśli pomocne do rozumienia tej postaci. Jednak aby moje świadectwa, spostrzeżenia i hipotezy były zrozumiałe, zalecam by równolegle z obecnym tekstem czytać powyższą biografię.

biografia

Pełne zrozumienie człowieka jest niemożliwe, bo zawsze pozostaje obszar tajemnicy, którą przenika tylko Bóg. Bóg o wiele bardziej niż człowiek pozostaje nieprzeniknioną tajemnicą. Jednak, gdy mamy do czynienia z człowiekiem, który jest szczególnym świadkiem Boga, to warto się postarać, by zrozumieć go na tyle, na ile jest to potrzebne do odczytania Bożego przekazu, jakim jest życie tego człowieka. Poniżej przedstawiam zarówno moje świadectwa, jak i hipotezy, które wymagają skonfrontowania z innymi świadectwami o życiu ks. T. Dajczera[2].

Zdaję sobie sprawę, że niniejsze opracowanie może być odczytane jako trudne, przeintelektualizowane i zbytnio nasycone narracją duchową[3]. Jednak życie i myśl ks. T. Dajczera koncentrowały się wokół Pana Boga, praktycznej teologii życia wewnętrznego i związanego z tym apostolstwa, oraz wokół naukowego poznania człowieka i jego religijności. Dlatego trudno jest inaczej zabrać się do wyjaśniania jego życia, jak tylko odwołując się do prawidłowości życia duchowego człowieka, ponadto do elementów wybranych nauk i technik: psychologii, socjotechniki, filozofii, teorii poznania, logiki i metodologii nauk. Opracowanie to jest z pewnością niepełne, zawiera niedomówienia wynikające z potrzeby zwięzłości tekstu. Jest ono przyczynkiem do napisania kolejnej biografii ks. T. Dajczera, która będzie próbowała wyjaśniać jego życie.

Fascynujący wizerunek Boga

Na początek pragnę dać świadectwo, że spotkanie z ks. Tadeuszem Dajczerem było odkryciem nowego dla mnie i fascynującego wizerunku Boga. To zapoczątkowało we mnie proces, który trwa do dzisiaj i pogłębia się. Przy jego udziale odkryłem wizerunek Boga, który szuka człowieka i pragnie mu się oddać bez reszty, obdarzyć go pełnią do której go powołuje. Jest to Bóg, który człowieka pociąga i oczyszcza, który wszystko wykorzystuje dla tego celu, zarówno walory człowieka jak i jego deficyty, a nawet grzechy. Ten Bóg do dzisiaj jest dla mnie coraz bardziej jedyną rozsądną nadzieją. Poznawszy w ten sposób Boga pragnie się nieść Go innym.

Za życia ks. Tadeusza, którego nazywam Ojcem Tadeuszem (OT), bo był dla mnie szczególnym narzędziem Bożego ojcostwa, nie interesowałem się nim samym, a nawet unikałem takiego zainteresowania, żeby nie przesłoniło to mojej relacji z Bogiem. Teraz rozumiem, że sam OT bardzo dbał, o to by pozostawać dla mnie w cieniu i żebym nie miał okazji do niego się przywiązać. Zdarzało się, że ubocznym skutkiem jego lojalności wobec Boga była pewna ludzka nielojalność w stosunku do mnie, która mnie raniła. Dzięki temu jest mi teraz łatwiej spostrzegać działanie Boże przez OT, a nie jego samego, za co jestem wdzięczny.

Był największym znawcą życia duchowego jakiego spotkałem. Spostrzegam, że w dużej mierze zostałem przez niego ukształtowany przede wszystkim w pojmowaniu drogi do Boga, ale również miał wpływ na moje pojmowanie nauki. On najbardziej mnie ukształtował,  jednak nie był jedynym Bożym narzędziem, który miał na mnie wpływ. Trzeba by podać długą listę osób, którym wiele zawdzięczam. Pierwszym kapłanem na tej liście byłby ks. Jerzy Chowańczak, którego świadectwo życia przyczyniło się do tego, że zostałem księdzem. Trzeba też wyróżnić Jezuitów (np. o. Bronisława Mokrzyckiego SJ), którzy pomagali mi przechodzić całość ćwiczeń ignacjańskich. Na tej liście byłoby jeszcze o wiele więcej osób, kapłanów, sióstr zakonnych i świeckich.

Moje myślenie o OT jako człowieku uruchomiło się po jego śmierci. Stawiam sobie nieraz pytanie: Kim było to narzędzie Boże, którego dobroczynnego działania doświadczyłem?

W poszukiwaniu elementów konstytutywnych

Są dwa kluczowe fakty niezbędne do zrozumienia życia ks. T. Dajczera. Chronologicznie pierwszym jest „imperatyw maksymalizmu” należący do podłoża naturalnego jego osoby, do charakteru i osobowości. Ten imperatyw ujawnił się w okresie szkoły średniej, przejawiając się w młodzieńczym pragnieniu życia dla wielkości w dziedzinie patriotyzmu[4]. Z późniejszej perspektywy oceniał to jako przejaw wielkiej młodzieńczej pychy. W okresie szkoły średniej pasjonował się epoką napoleońską, a jego ideałem patrioty był Marszałek Józef Piłsudski. Drugim chronologicznie, konstytutywnym dla jego życia faktem jest powołanie do życia wewnętrznego[5], które zdominowało pierwsze wyżej wspomniane pragnienia i całe jego życie, choć podłoże naturalne pozostało i na różne sposoby dawało o sobie znać. W 1948 roku po okresie wielomiesięcznej choroby rozczytywał się w dziełach z duchowości autorstwa między innymi ks. Aleksandra Żychlińskiego, o. Emila Neuberta, o. Marcina Leqeux, czy o. Mariana Pirożyńskiego CSsR.

Maksymalizm w życiu wewnętrznym oznacza pokorę, czyli jest w istocie antytezą potocznie rozumianej wielkości. Zatem imperatyw maksymalizmu ks. T. Dajczera szybko przyjął postać radykalizmu w życiu wewnętrznym, czyli maksymalizmu w pokonywaniu własnych słabości, w modlitwie opartej na własnym wysiłku[6], w dążeniu do uniżenia przed Bogiem itp. Radykalizm ten oznacza też wybór odpowiedniego powołania – okazała się nim droga do kapłaństwa. Okres seminaryjny dookreślił rozumienie powołania, jako powołania do umiłowania Boga na drodze życia wewnętrznego. W życiu kapłańskim dołączył się do tego wymiar apostolski. Umiłowanie Boga i życie wewnętrzne trzeba szerzyć wśród wiernych.

Pasja szerzenia życia wewnętrznego w połączeniu z wybitnymi zdolnościami prowadziła do odkrycia potrzeby studiowania. Trzeba poznawać Boga, człowieka i jego religijność, czyli styk tych dwóch pierwszych rzeczywistości, żeby skutecznie szerzyć życie wewnętrzne. Może w tym okresie, a może nieco później imperatyw maksymalizmu przybrał nową postać: jeśli jakiś rodzaj wielkości jest potrzebny dla szerzenia miłości do Boga, to należy go osiągnąć z miłości do Niego. Bo jak może skutecznie zapalać do miłości Boga przeciętny ksiądz? Trzeba zatem dla Bożej sprawy zdobyć jakieś uznanie własnej osoby i autorytet. Radykalizm wyrażał się wtedy, również w tym, że jeśli starać się o studia dla Pana Boga, to o najlepsze dostępne. Stąd dążenie do studiów w Rzymie. W ten sposób studia i wyjazd do Rzymu, a potem habilitacja i profesura, stały się elementem powołania.[7]

Uzdolnienia i bezradność otwierająca na łaskę

Dla zrozumienia życia ks. T. Dajczera ważna jest charakterystyka jego uzdolnień. Spośród wielorakich inteligencji, o których mówi  współczesna psychologia przysługiwała mu w stopniu wybitnym inteligencja abstrakcyjna. Umysł miał niezwykle logiczny, wszystko układał w struktury logiczne, miał też wybitną zdolność do syntezy i co za tym idzie do myślenia strategicznego. To było jego wyjątkowe obdarowanie, ale on sam dobrze wiedział i o tym mówił, że nie ono najbardziej zbliża do Boga. Przeciwnie nasze obdarowanie może być pułapką, przez to że stanowi okazję do wzrostu pychy, pysznego zadowolenia z siebie.

Z jego pasji życia wewnętrznego wynikał wyjątkowy sposób patrzenia na świętych. Interesował go w nich najbardziej nie heroizm, ale ich sfera bezradności, ich słabości, bo właśnie w tej sferze najpilniej potrzebowali nadprzyrodzonej interwencji Boga i zabiegali o Boże miłosierdzie. I to miłosierdzie się objawiało. Spróbujmy spojrzeć na jego życie właśnie w ten sposób.

Jakie były jego sfery bezradności? Przyjrzyjmy się jego własnym wspomnieniom autobiograficznym, w jakich okolicznościach jego życia widział szczególne miłosierdzie Boże? To powinno ujawnić sfery jego największej bezradności i największej Bożej interwencji.

Młodzieńcze pragnienie wielkości

Wspominając swoje życie najpierw mówił o nadzwyczajnym miłosierdziu Bożym w jego życiu, opowiadając o tym jak pyszne młodzieńcze pragnienie życia dla wielkości, takiej jak wielkość Kościuszki, Rejtana, Napoleona, czy Piłsudskiego, przekształciło się z trudem i stopniowo w powołanie do życia wewnętrznego i w powołanie do kapłaństwa. Co by było, gdyby pozostało to pyszne pragnienie? Wtedy nie byłoby ks. Tadeusza Dajczera, ale jakaś smutna postać żyjąca dla wielkości, która mogłaby nie mieć nic wspólnego z wielkością Pana Boga. Pragnienie życia dla wielkości było pierwszą sferą bezradności, z którą toczył w młodości śmiertelny bój, aż zastąpiło je dążenie do pokory w drodze do Boga.

Brak zaradności

Mówił o szczególnym Bożym miłosierdziu również w sytuacji, gdy w wyniku odmowy współpracy z SB został w Rzymie z nieważnym paszportem i jego studia stanęły pod znakiem zapytania, a s. Magdalena poinstruowała go jak załatwić włoski dokument podróżny, który zastąpi paszport. To uratowało jego studia. W takiej sytuacji każdy byłby bezradny, a on wielokrotnie bardziej, bo miał bardzo niewielkie zdolności by rozwiązywać praktyczne sprawy życia codziennego jak zdobywanie pieniędzy, zakupy, naprawy, poruszanie się komunikacją miejską itp. Nie miał zdolności technicznych i manualnych, później w latach 90-tych bardzo trudno mu było nauczyć się obsługi prostego telefonu komórkowego.[8] Pozbawiony był naturalnego sprytu, przebiegłości i przedsiębiorczości.[9] Natomiast wspomniana sytuacja wymagała wybitnych zdolności tego typu, dużej zaradności. Jej braku i potrzeby miłosierdzia Bożego doświadczał też, gdy z powodu niedostatku pieniędzy, prowadził bardzo skromne życie i jego dieta była dalece niewystarczająca – mleko z chlebem, czasem miód. Wydaje się, że jego koledzy na ogół byli bardziej zaradni i sprytni, łatwiej znajdowali okazje do zdobycia środków.

Podobnie było, gdy z niewiadomych względów odrzucił go jego promotor z Gregorianum, tułał się wtedy bezskutecznie po innych uczelniach, groziło mu, że nie zrobi doktoratu. Była to znowu obiektywnie trudna sytuacja, jeszcze trudniejsza przez brak praktycznych umiejętności radzenia sobie. W końcu nie wiadomo z jakiego powodu promotor go ponownie przyjął, ale dalej było trudno. Miłosierdzie Boże widział w tym, że ostatecznie ten sam promotor zachwycił się jego wprowadzeniem do doktoratu i otrzymał najwyższą możliwą ocenę jeśli chodzi o doktorat. Sam komentował podobne sytuacje, że potrzeba było wielu upokorzeń, by nie zawłaszczyć finalnego sukcesu.

Bezradność w stosunku do bezpieki

Sytuacja nękania przez SB i nakłaniania do współpracy obnażała jeszcze bardziej tą sferę bezradności. Obce mu było podstępne działanie charakterystyczne dla tej instytucji. Nie umiał kręcić, lawirować, przenikać przewrotne cele rozmówców, był prostolinijny a nie przebiegły, brak mu było umiejętności, które mieli funkcjonariusze, a wielokrotnie trafiał na spotkanie z nimi starając się o paszport lub o jego przedłużenie, o dowód osobisty itp. Z pewnością w relacji z SB wykazał się naiwnym zaufaniem do ludzi i nie doceniał ich przebiegłości. Była też trudność obiektywna, polegająca na tym, że w czasach nękania go przez SB wiedza o jej podstępnych metodach praktycznie nie wychodziła na zewnątrz tej instytucji. Miał świadomość, że jest „na ich celowniku”, mówił, że „do końca go dręczyli”. Przypuszczam, że mówiąc o końcu miał na myśli rok 1985, gdy uzyskał zatwierdzenie habilitacji. Analiza akt wskazuje, że funkcjonariusze SB, gdy dokumentowali kontakt z nim, odpowiednio zniekształcali jego istotę i według ich aktualnych potrzeb dodawali swoje konfabulacje[10]. Fakty i dokumenty pokazują, że ks. Dajczer po wielkich trudach i szykanach osiągnął swoje cele, których realizację SB mogło utrudniać: wyjazd do Rzymu i studiowanie tam, a potem habilitacja w Polsce. Równocześnie nie dał się wciągnąć we współpracę z tą instytucją, bo było to podwójnie niemożliwe, jak wyjaśnię to dalej, i był dla nich operacyjnie całkowicie bezużyteczny. Nie wiedział tego, że i tak został wykorzystany przez SB, żeby poprawić statystykę rezultatów funkcjonariuszy.[11] Bez jego wiedzy zarejestrowano go jako TW i zrobiono mu teczkę pracy, choć tej pracy faktycznie nie było.[12]

Bezradność związana z Ruchem Rodzin Nazaretańskich

Najwięcej mówił o miłosierdziu Eucharystycznym, którego doświadczył, samodzielnie studiując Eucharystię i żyjąc Bogiem Eucharystycznym po dramatycznym doświadczeniu z NP[13]. Owocem tego, a może nawet całego jego życia, są książki z serii „Rozważania o Eucharystii”.

Wielu znało go, jako wybitnego wykładowcę, niezwykłego konferencjonistę i kierownika duchowego. Mało kto wiedział, że był antytalentem jeśli chodzi na przykład o socjotechnikę[14] i nią się zupełnie nie interesował[15]. Zanim powstały książki Eucharystyczne przez ponad 20 lat nie był zdolny zrozumieć i nigdy w pełni tego nie pojął, że Ruch Rodzin Nazaretańskich był tworzony przez NP metodami swoistej katolickiej socjotechniki[16] ubranej we frazeologię duchową, co było tylko zewnętrznie podobne do  autentycznego życia duchowego[17]. To musiało prowadzić do nieuchronnego kryzysu, mimo tego, że większość członków Ruchu prawdziwie szukała Boga i tam Go spotkała. Notabene jestem przekonany, że NP tak postępował bez swojej winy, bo tak tylko mógł rozumieć życie duchowe i to tylko potrafił robić, ale to jest temat na oddzielne opracowanie o NP.

NP mówił na przykład o autorytecie kierownika duchowego, co rozumiane w świetle teologii i kościelnej praktyki przewodnictwa duchowego było prawidłowe i tak te słowa odczytywał ks. Dajczer. Jednak odczytane w języku socjotechniki kierowania społecznością mogły być rozumiane, jako nauka o kierowniku duchowym, który jest zwornikiem struktury zarządzania społecznością Ruchu, a nawet kierowania życiem praktycznym jego członków. W moim najgłębszym przekonaniu, możliwość takiego rozumienia słów NP nie mogła być zauważona przez ks. Dajczera, bo nie miał ku temu najmniejszych nawet predyspozycji, co dalej szerzej wyjaśnię. Wytworzyła się swoista dwuznaczność narracji funkcjonującej w Ruchu, z jednej strony znaczenie duchowe, a z drugiej socjotechniczne i praktyczne. Ks. Tadeusz rozumiał ją teologicznie i duchowo, ale niektórzy rozumieli tę narrację w kluczu praktycznym, czyli odnoszącym się do działania. Prowadziło to nieuchronnie do pewnych sytuacji, których nie dało się pogodzić z duchowością katolicką. Ks. Dajczer nie rozumiał ich.[18] Nie rozumiał na przykład, jak ktoś żyjący duchowo może robić coś, co z żadną duchowością nie da się pogodzić[19]. To było dla niego źródłem udręki i może dlatego mawiał, że Ruch był dla niego „kołem tortur”, choć równocześnie wskazywał, że stanowił on środowisko, bez którego nie mogłyby się zrodzić bezcenne myśli dotyczące drogi do Boga. Wcześniej powstanie Ruchu korespondowało z jego maksymalistyczną naturą i imperatywem szerzenia życia wewnętrznego. W tej logice Ruch jako środowisko temu służące powinien mieć jak największy rozmach.

Ks. Dajczer zrozumiał, że jest poważny problem w Ruchu dopiero w momencie, gdy w latach 2005-2007 zobaczył wykrzywienia sumień i symptomy braku życia wewnętrznego, które były konsekwencją tej sytuacji. Sam mówił potem o wielkiej pomyłce, bo wcześniej uważał NP za kogoś obdarowanego wyjątkowymi łaskami charyzmatycznymi i nieustannie je badał. Bardzo się angażował w budowanie jego autorytetu w Ruchu, bo gdyby marnowały się wyjątkowe łaski, byłoby to niewiernością wobec Pana Boga. Po latach odkrył, że to było nieporozumieniem i za to przepraszał tych, z którymi miał jeszcze kontakt. Ja byłem wtedy moderatorem RRN, więc za moim pośrednictwem przeprosił wszystkich członków Ruchu, a ja to przekazywałem na ile to było możliwe. O NP mówił z wielkim bólem w swoich wspomnieniach. Trzeba tu podkreślić, że owa „wielka pomyłka” dotyczyła wyłącznie wadliwego rozpoznania charyzmatu NP. Nie dotyczyła ona skarbów duchowości katolickiej, w tym kierownictwa duchowego, które ks. Dajczer, czasem też inni, przed nami odsłaniał i je kultywował. Niestety kryzys w ruchu stworzył wrażenie, że wszystko w nim było wadliwe i często następowało „wylanie dziecka z kąpielą”.

Jak to możliwe, że wybitny kierownik duchowy mógł popełnić wyżej wspomnianą „wielką pomyłkę”, która trwała ponad dwadzieścia lat? Pozostaje to tajemnicą. Jedyne wyjaśnienie, jakie znajduję poza tym co już napisałem i jeszcze rozwinę dalej, łączy się z wymogami drogi uświęcenia. Na tej drodze musimy zobaczyć, że nasze wybitne zdolności lub umiejętności nic nie znaczą wobec Samego Boga i zawsze możemy się pomylić, a wszelkie dobro i tak od Niego pochodzi.

Małe zdolności organizacyjne

Historia Ruchu boleśnie ujawnia jego kolejną sferę bezradności. Trudno mu było w praktyce rozumieć relacje międzyludzkie, dynamikę społeczności, układy i zależności między ludźmi, mechanizmy sprawowania władzy itp. Wynikało to nie tylko z jego małych zdolności w tej dziedzinie, ale było wzmocnione jego wyborem, by takimi sprawami się nie zajmować, aby one nie przesłaniały tego co istotne w drodze do Boga. Był marnym organizatorem i trudne było dla niego funkcjonowanie w szerszym ludzkim zespole. Nie znam przykładu, żeby coś samodzielnie zorganizował. Grupy które prowadził organizował mu zawsze ktoś inny. Na przykład grupę studencką u Św. Augustyna zorganizował MG, grupę u Najśw. Zbawiciela TP, wspólnotę Ecclesia u Najśw. Zbawiciela i na Tamce, a potem Ruch Rodzin Nazaretańskich zorganizował wspomniany NP. W indywidualnej rozmowie ks. T. Dajczer miał genialne intuicje co do spraw sumienia rozmówcy, jego właściwości psychicznych, czy sytuacji duchowej. Natomiast gubił się, gdy trzeba było współdziałać z grupą osób lub zarządzać nią[20]. Zawsze potrzebował czyjejś pomocy w sprawach praktycznych, czy organizacyjnych. Często obdarzał taką osobę wielkim zaufaniem i po prostu był wdzięczny, jednak nierzadko kończyło się to bolesnym zawodem, największym w przypadku NP (idąc za radą Św. Ignacego Loyoli, ufam że niezawinionym przez NP, jak i przez ks. T. Dajczera).

Wybitne zdolności jako przeciwny biegun braku pewnych uzdolnień

Te jego niezdolności, jak to zwykle bywa, były ściśle związane z jego wybitnymi zdolnościami. Miał on arystotelesowski i fenomenologiczny sposób spostrzegania rzeczywistości. Jak Arystoteles w bycie jednostkowym widział rodzaje i gatunki. Jak fenomenolog lub T. Czeżowski[21] w fakcie jednostkowym spostrzegał prawa i ogólne zależności, następnie je zapamiętywał, zapominając o fakcie wyjściowym, by nie rozpraszać się na nieistotne szczegóły. Jednak spostrzegał lub zapamiętywał, jak każdy człowiek, nie wszystkie prawa i zależności, ale te tylko, które mógł spostrzec z racji świadomego wyboru, tego co go interesuje, lub z racji swoich uzdolnień, czy ich braku. Na przykład prawidłowości istotne dla socjotechniki, międzyludzkich gier i intryg, sposobu działania urządzeń technicznych, praktyki życia codziennego itp., spostrzegał rzadko i z trudem. Jednak dzięki eliminacji z jego poznania zbędnego balastu w postaci tego, co go nie interesowało, mógł bardzo klarownie spostrzegać to co go interesowało i mieć genialne intuicje pozwalające dzięki wybitnemu i logicznemu umysłowi odkrywać elementy istotne zjawisk, prawa nimi rządzące i zależności, które dla innych były zakryte. Oczywiście miało to swoją cenę, którą opisałem wyżej. Te elementy istotne zjawisk, prawa i zależności najczęściej dotyczyły fenomenologii religii, życia wewnętrznego i genialnych diagnoz przewodnika duchowego w stosunku do penitenta, inspirowanych równocześnie działaniem Ducha Świętego.

Notabene ten sposób spostrzegania rzeczywistości sprawiał, że był podwójnie niezdolnym do współpracy z SB, co oznaczałoby zbieranie operacyjnie użytecznych informacji interesujących SB. Po pierwsze był niezdolny od strony moralnej, bo donoszenie na kolegów było dla niego oczywistym złem. Wielu mogłoby zaświadczyć, że gdy on wiedział że coś jest złem, to nie było sposobu, by go zmusić do uczynienia tego. Po drugie był bezużyteczny dla SB z braku dostatecznych zdolności do spostrzegania lub zapamiętania praktycznych szczegółów, ludzkich interakcji, interesów, układów itp., od strony niedostatku tego wszystkiego co bywa określane mianem inteligencji praktycznej lub inteligencji społecznej. Ponadto jego poznanie, było typowe dla naukowca, było z wyboru ukierunkowane na rozumienie rzeczywistości: Dlaczego rzeczy się mają tak a tak? Niechętnie i tylko z konieczności szukał odpowiedzi na pytania praktyczne: Jak skutecznie działać dla określonego celu? Równocześnie zainteresowanie SB i innych służb specjalnych koncentruje się na informacjach praktycznych potrzebnych do skutecznego działania, a jego cel jest precyzyjnie określany.

Tylko jeden rodzaj działania był przedmiotem jego największego zainteresowania: Co robić, by otwierać się na Pana Boga i co robić by dopomóc, bądź inspirować do tego innych, Kościół, a nawet cały świat? Celem tego rodzaju działania jest sam Pan Bóg, więc nie da się go precyzyjnie określić. Więcej niż o Celu można powiedzieć o drodze do Niego, bo mówią o tym Objawienie, nauka Kościoła i doświadczenie świętych. Właśnie ta droga była jego pasją.

Przejawy świętości życia

Dla zrozumienia życia ks. T. Dajczera konieczne jest ukazanie przynajmniej niektórych przejawów jego wybitnej współpracy z łaską Bożą. Piszę co dla mnie było tego znakiem, inni na pewno mogą powiedzieć o swoich odmiennych doświadczeniach. Zaznaczam, że nie piszę tu o przejawach łask charyzmatycznych w jego życiu, na przykład o wybitnym charyzmacie przewodnictwa duchowego, bo tego typu łaski nie dowodzą świętości życia. Ponadto ograniczam się tylko do tych przejawów świętości życia ks. T. Dajczera, które do mnie najbardziej przemówiły.

Ubóstwo

Kto był w mieszkaniu ks. T. Dajczera, ten wie jak skromnie żył. Stare, zużyte i tanie meble, dużo książek na uginających się po ich ciężarem regałach, okrągły stół z lat 50-tych, standardowy fotelik biurowy i krzesło, kilka stołków dla gości, kilka symboli religijnych, w tym duży krzyż i wizerunek Matki Bożej na stole. Nie kupował nic na zapas lub bez wyraźnej potrzeby. Dobra materialne traktował całkowicie instrumentalnie. Nie widziałem nigdy u niego, najmniejszego przejawu chciwości, wręcz przeciwnie, widziałem całkowitą wolność serca w relacji do dóbr materialnych. Był dla mnie wzorem kapłana ubogiego w sensie materialnym i w sensie pełnej wolności serca w tym aspekcie.

Rozmiłowanie w Bogu i służba duszom ludzkim

Był zakochany w Bogu i to jest dla mnie określenie kluczowe dla jego osoby i życia. Bóg był dla niego największą i w pewnym sensie jedyną pasją, bo jej wszystko było podporządkowane. Odkrywał Boga w świecie, w historii, w teologii, w Kościele i w nauce Kościoła, w religijności człowieka, we wszystkich kulturach i religiach, w Piśmie Świętym, w sakramentach św., a nade wszystko w Eucharystii.  Te odkrycia przynaglały go, by nieść Boga innym, bo nie można zatrzymać Go dla siebie. To był przejaw tej jego największej pasji, a dla mnie wyraźny znak jego świętości życia. W jego umiłowaniu dusz ludzkich widzę działanie nadprzyrodzonej łaski, bo nie mogę tego inaczej wyjaśnić. Gotów był do wszelkich poświęceń, by ludzi pociągać ku Bogu. Jak ktoś był choć trochę otwarty, to gotów był spotkać się z nim nawet w nocy, kosztem snu. W związku z tym spał za mało. W szczytowym okresie posługiwał ponad 400 penitentom. Gdy spotykał drugiego człowieka, to natychmiast pojawiała się troska o jego zbawienie i uświęcenie. Czasem działo się to w sposób zaskakujący i burzliwy. Na przykład raz we dwóch rozmawialiśmy telefonicznie o druku kolejnej książki z jakimś ważnym kierownikiem jednej z drukarni. Kierownik zachowywał się, jakby był panem życia i śmierci. Ks. T. Dajczer przynaglony tą postawą zmienił temat rozmowy zajął się pychą kierownika. Tamten poczuł się urażony i oczywiście z druku w tej drukarni nic nie wyszło. Nie wiem, czy słowa prawdy coś kierownikowi pomogły. Ks. T. Dajczer powiedział potem, że „jak widzi pychę, to nie może milczeć”. Troska o dusze przenikała każde jego spotkanie z drugim człowiekiem. W wyjątkowych sytuacjach schodziła na plan dalszy, na przykład, gdy zasięgał porady lekarskiej. Jednak troszczył się o swoje zdrowie również ze względu na Pana Boga, bo to zdrowie ma Jemu służyć. Wyjeżdżał na wakacje z grupą podopiecznych i tam też nie było odpoczynku dla samego odpoczynku, zawsze była troska o dusze ludzkie.

„Nie zapomnę jego niezwykłej postawy, gdy znajomy student – kiedyś penitent ks. Tadeusza, przyprowadził do niego swego kolegę, który był zdecydowany na samobójstwo, ale zgodził się jeszcze pójść na to spotkanie. Był to czas, kiedy ks. Tadeusz był już dotknięty chorobami znacznie ograniczającymi jego siły. Nie wiem, jak wyglądało to spotkanie. Potencjalny samobójca spędził u niego na Tamce całą noc. Wyszedł odmieniony. Ks. Tadeusz musiał potem odchorować nieprzespaną noc. Do samobójstwa nie doszło.”[22] To wydarzenie było dla mnie niezwykłym znakiem odsłaniającym dyspozycyjność ks. Tadeusza Dajczera względem Pana Boga i Jego Woli. Miał wiele powodów, by nie zajmować się wyżej wspomnianym kandydatem na samobójcę. Przecież w tamtym czasie odmawiał spotkań bardzo wielu osobom. Niektórzy czuli się tym nawet urażeni. Nie miał wystarczającego zdrowia by zarwać noc. Poza tym to spotkanie nie dawało żadnych perspektyw na przyszłość i o ile wiem nie było kontynuacji spotkań. Nie wiązało się z żadnymi zamierzeniami ks. Tadeusza Dajczera. Jedynym uzasadnieniem tego spotkania był Pan Bóg, który przysyła człowieka pogrążonego w rozpaczy i być może jest to dla niego jedyna szansa.[23]

Z jego pasji umiłowania dusz ludzkich wynikało to, że nie miał życia prywatnego. Nie brał udziału w spotkaniach towarzyskich. Jak zdarzyło mu się pójść gdzieś do baru, kina, czy restauracji, to tylko, ze względu na troskę o człowieka, by się z nim spotkać. Gdy go poznałem, miał tylko jednego bliskiego krewnego, brata Kazimierza, który opiekował się chorą żoną. Łączyły ich ciepłe relacje. Spotykał się z nim dopóki zdrowie na to pozwalało i nawet przekazywał mu co miesiąc niedużą kwotę pieniędzy, ale nie tyle ze względu na dotkliwą potrzebę materialną, co ze względu na to, by okazać mu miłość brata księdza i by nie zamknął się na Pana Boga. Mówił do mnie: „jeśli mu nie dam pieniędzy, to on tego nie zrozumie”.

Oczyszczone serce

Ostatnia moja rozmowa z ks. Tadeuszem Dajczerem w dniu jego śmierci dała mi subiektywną moralną pewność, że się uświęcił. Dnia 8 września 2009 roku ok. godziny 18.15[24], nie pamiętam w jakiej sprawie, zatelefonowałem do OT. Odebrał telefon i rozmowa była inna niż zwykle, bo mówił o sobie, a to zdarzało się w stosunku do mnie raczej rzadko. Mówił, że bardzo cierpi, potyka się o sprzęty i przewraca się, dotkliwie się tłukąc. Mówił, że tak jest potłuczony, że wszystko go boli. Spytałem się czy można mu jakoś pomóc. Odpowiedział bardzo spokojnie i zdecydowanie: „Nie, nie można mi pomóc”. Gdy On cokolwiek mówił, czy robił, to zawsze działo się w relacji do Boga. Dlatego odczytałem to stwierdzenie jako wyraz, że dokonuje się coś niezwykle ważnego między nim a Bogiem, do czego nikt nie ma dostępu, poza Nimi dwoma. Bardzo cierpiał, z trudnością mówił, ale był bardzo spokojny. Stał w obliczu Boga. Wcześniej, gdy był bardzo zaangażowany w pisanie i wydawanie książek Eucharystycznych, z czym była związana gorąca nadzieja na odrodzenie Kościoła przez Eucharystię połączoną z życiem wewnętrznym, mogłem przypuszczać, że jego serce, jeszcze nie jest w pełni wykorzenione z samego siebie. Teraz najświętsze nawet rzeczy były na dalszym planie, bo nie było o nich mowy i został Sam Pan Bóg. W jego pełnych spokoju, kategorycznych słowach „Nie, nie można mi pomóc” usłyszałem pełną zgodę na to, co się stanie z woli Bożej. Stąd moje głębokie przekonanie, że się uświęcił – jeśli nie wcześniej, to na pewno w dniu śmierci.

***

Opisałem wydarzenia, które najbardziej odsłoniły przede mną głębokie zjednoczenie ks. T. Dajczera z Panem Bogiem. Nasze doświadczenie zawsze jest jakoś subiektywne, więc inni mogą na pewno dać o wiele więcej innych świadectw. Świadectwa o działaniu łask charyzmatycznych w życiu ks. T. Dajczera mogą być bardziej spektakularne, ale skupiłem się na tych faktach, które ukazują mi świętość życia.

Wszystkich, którzy będą czytać te słowa proszę o informację zwrotną – jak odbierają świadectwa i myśli tu zawarte i o ewentualne uwagi, jeśli coś widzą inaczej, może lepiej. Proszę o maile na adres: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.. Może wspólnie dojdziemy do pełniejszego zrozumienia życia księdza Tadeusza, dla penitentów i członków ruchu ojca Tadeusza.

Bolesław Szewc

 

[1] W. Zagórska, E. Nowak, o. P. Mazanka CSsR, Poszedł za Bogiem do końca. Zarys biografii ks. prof. Tadeusza Dajczera, Warszawa 2022, 164 s.

[2] Ramową faktografię, której tu niema, można znaleźć we wspomnianej wyżej biografii. Obecny tekst skupia się na faktach, które w moim odbiorze odsłaniają postać ks. T. Dajczera pomagając go zrozumieć.

[3] Tym, którzy doświadczą tej trudności polecam moje wspomnienie o nim: Ks. Bolesław Szewc, Wspomnienie o ks. prof. dr hab. Tadeuszu Dajczerze, http://xboleslaw.pl/index.php/pl/ks-tadeusz-dajczer/wspomnienie-o-ks-prof-t-dajczerze.html (pozyskano 8.06.2021); polecam też inne wydane już książkowo wspomnienia, które stanowią znacznie lżejszą lekturę.

[4] Por. ks. Tadeusz Dajczer, wspomnienia autobiograficzne spisane z prywatnego nagrania.

[5] Por. tamże, ss.15-16.

[6] Por. tamże. Ks. Dajczer mówił, że modlitwa oparta na własnym wysiłku doprowadziła go z czasem do kryzysu, który spowodował całkowitą zmianę w jego podejściu do modlitwy.

[7] Mówił mi, że profesura, a zatem cała kariera naukowa, miała służyć tylko jego misji szerzenia życia wewnętrznego związanego z tajemnicą Eucharystii. Tę jego deklarację potwierdza fakt, że po profesurze całkowicie zaniechał pracy naukowej, a tworzył tylko dzieła duchowe.

[8] Trudno jest w to uwierzyć tym, którzy go znali jako wybitnego wykładowcę, naukowca, czy niezwykłego kierownika duchowego. Jednak taka była prawda, która w niczym nie umniejsza jego osoby i o której muszę zaświadczyć. Bez tego nie umiałbym wyjaśnić wielu faktów z jego życia.

[9] Oznacza to małą inteligencję praktyczną. Współczesna psychologia mówi o inteligencji wielorakiej, czyli jest wiele rodzajów inteligencji. U jednego człowieka inteligencja abstrakcyjna może być bardzo wysoka, zaś inteligencja praktyczna bardzo mała. Podobnie z innymi rodzajami inteligencji.

[10] Por. B. Szewc, Ksiądz Tadeusz Dajczer a SB, https://xboleslaw.pl/index.php/pl/ks-tadeusz-dajczer/ks-dajczer-a-sb.html (dostęp 18.03.2022).

[11] Tak zwana teczka pracy TW „Marcinka” obejmująca lata 1975-1985 przypisana jemu, została odnaleziona po jego śmierci. Ks. Dajczer znał akta SB na swój temat powstałe do roku 1973.

[12] Por. B. Szewc, Ksiądz Tadeusz… dz. cyt.

[13] Inicjały mogą być zmienione, gdy należą do osób żyjących.

[14] Socjotechnika – inaczej inżynieria społeczna. Jest to zespół technik służących celowemu, przemyślanemu przekształcaniu społeczeństwa, kierowaniu nim lub zarządzaniu.

[15] Przypominam sobie, że był poirytowany, gdy NS próbował go kiedyś wprowadzić w arkana socjotechniki. Nie widział możliwości zastosowania jej w drodze do Pana Boga, więc uważał, że zajmowanie się nią jest bezsensowne, a nawet szkodliwe, bo od tej drogi odciąga. Ks. Dajczer cenił te dyscypliny, które służyły poznaniu prawdy, bo ona zawsze zbliża do Pana Boga. Na przykład dobrze znał i na co dzień posługiwał się typologią charakteru autorstwa René Le Senne’a, która może bardzo pomagać w zrozumieniu człowieka.

[16] Nie wiem czy istnieje katolicka socjotechnika. Użyłem tego określenia dla podkreślenia, że NP miał wielki szacunek dla Kościoła i Jego hierarchii.

[17] Przymiotnik „duchowy” jest tu rozumiany tradycyjnie, jako odnoszący się do życia nadprzyrodzonego, czyli życia nadprzyrodzonymi cnotami wiary, nadziei i miłości. Trzeba to podkreślać, ponieważ dzisiaj przymiotnikowi temu nadaje się wiele innych znaczeń.

[18] Po jednej z takich sytuacji ks. Dajczer kategorycznie nakazał NP, by jego rozmowy z członkami Ruchu dotyczyły wyłącznie spraw duchowych, a nie praktycznych. Myślę, że było to niewykonalne dla NP i z czasem rozmowy wróciły do spraw praktycznych i mogły być odczytywane jako kierowanie życiem rozmówców.

[19] Nie podaję tu konkretnych przykładów, bo dotyczą one osób żyjących.

[20] Ujmując to w terminologii psychologicznej, miał bardzo małą inteligencję społeczną.

[21] Twórca teorii opisu analitycznego, najbardziej logistycznej teorii poznania.

[22] Ks. Bolesław Szewc, Wspomnienie o ks. prof. dr hab. Tadeuszu Dajczerze, http://xboleslaw.pl/index.php/pl/ks-tadeusz-dajczer/wspomnienie-o-ks-prof-t-dajczerze.html (pozyskano 8.06.2021).

[23] Por. tamże.

[24] Według bilingu telefonowałem z swojego numeru na numer 22 829 43 28 dnia 8.09.2009 o godzinie 18:11:21, rozmowa trwała 2 min. 59 sek.