Odsłon: 4482

Jak odczytywać pisma ks. Tadeusza Dajczera?
Wskazówki metodologiczne

ks. Bolesław Szewc

 

Słowa kluczowe: ks. Tadeusz Dajczer, duchowość, metoda, funkcja dydaktyczna, prowokacja, pociąganie ku Bogu.

Ks. prof. Tadeusz Dajczer w „Rozważaniach o wierze” opisuje epizod z naukowcem, który przyjechał do O. Pio. Znajoma osoba – wybitny naukowiec – odczytała z tego tekstu, że ks. Dajczer stawia w wątpliwość wartość pracy naukowej.

Przeczytajmy fragment z Rozważań: „Przyjechał z dwoma tomami wydanego dzieła, które nazwał swoim opus vitae - dziełem życia. W ramach spowiedzi przedstawił je Ojcu Pio i prosił o błogosławieństwo. Reakcja padre Pio była przerażająca, przede wszystkim zdumienie – to jest twoje opus vitae, to jest twoje dzieło życia? Wziął do ręki te dwa tomy i jeszcze raz powtórzył, to jest opus vitae, to znaczy, że żyłeś te sześćdziesiąt lat po to, żeby te dwie książki napisać, to był cel twojego życia – prawie krzyczał – to jest opus vitae, po to żyłeś? A gdzie twoja wiara?”[1] Jak rozumieć ten tekst? Czy chodzi o potępienie pracy naukowej? Czytamy dalej: „Potem złagodniał, jakby zobaczył nieświadomość tego człowieka i z łagodnością ojca zapytał: pewnie włożyłeś w to wiele wysiłku, nieprawda? Pewnie było wiele nocy nieprzespanych, a ze zdrowiem jak? – No tak, zawał serca. – Właśnie, to wszystko w służbie ambicji, by stworzyć tego rodzaju opus vitae. Patrz – mówił dalej – co znaczą bożki, przywiązania. Gdybyś robił to samo, ale dla Boga, to wszystko wyglądałoby inaczej. Przecież ty to wszystko sobie przywłaszczyłeś, to było twoje opus vitae, twoje własne dzieło. Zakończenie tej spowiedzi było też w stylu ojca Pio. Znowu podniósł głos: Jeżeli tylko z tym przyszedłeś, to va via – proszę wyjść. Padre Pio był rude, jak mówią Włosi, czyli szorstki, ale w tej szorstkości kryła się wielka miłość do każdego człowieka i każdego penitenta. To był człowiek, który kochał, a miłość jest mocna. To miłość padre Pio sprawiła, że ta wstrząsająca rozmowa, połączona ze spowiedzią, była rzeczywiście momentem przełomowym w życiu tego naukowca. On naprawdę zaczął inaczej myśleć i inaczej patrzeć na świat.”[2] Moim zdaniem przykład ten nie ma nic wspólnego z potępieniem pracy naukowej, w ogóle nie o tym mówi i inny ma cel, który postaram się wyjaśnić.

Aby zbliżyć się do odpowiedzi pomówmy o funkcjach literatury. Literatura może mieć funkcję estetyczną (poetycką), polegającą na dostarczeniu odbiorcy wrażeń estetycznych, poznawczą, umożliwiającą mu zrozumienie świata, wychowawczą, oddziałującą na sferę przekonań i emocji odbiorcy, dostarczającą pewnych wzorów postępowania, pojęć moralnych. Funkcja ludyczna polega na dostarczaniu beztroskiej zabawy. Funkcja ekspresywna polega na ujawnianiu przeżyć podmiotu mówiącego i jego stosunku do świata przedstawionego (występuje głównie w liryce). Literatura naukowa ma funkcję poznawczą. Funkcją literatury teologicznej jest poznanie Objawienia.

Kluczową  funkcją literatury tworzonej przez ks. prof. Tadeusza Dajczera jest jej wymiar wychowawczy, czyli dydaktyczny, realizowany w charakterystyczny dla niego sposób. Owo wychowanie ma swój wyraźny cel. Jest nim pociąganie ku Bogu, który objawia się nam w Jezusie Chrystusie obecnym dla nas w Eucharystii. Jest to zatem wychowanie do miłości, nie chodzi tu o moralizowanie, czy jakieś pouczenia mądrościowe, czy też kształtowanie jakichś cnót pożądanych na przykład w życiu społecznym. Cel jest więc charakterystyczny i środki są charakterystyczne. Podstawowym środkiem jest przekonywanie dające możliwość własnych wyborów, bo miłość opiera się na wolności wyboru.

Owo przekonywanie opiera się na trzech wymogach jakie stawiał swoim tekstom: problem, pogląd i atrakcyjność. Pierwszym krokiem było ukazanie odbiorcy jakiegoś ważnego bądź interesującego problemu, który domaga się rozwiązania. W powyższym przykładzie jest to pytanie: Czym jest owo opus vitae?, które stało się do bólu natarczywe w wyniku krzyku Ojca Pio. Drugim krokiem było poglądowe wyjaśnienie go i podprowadzenie odbiorcy do jakiegoś wyboru lub opowiedzenia się za czymś. Obu tym krokom musiała towarzyszyć atrakcyjność, trzeba było pozyskać zainteresowanie lub nawet fascynację odbiorcy dla omawianej rzeczywistości. W powyższym przykładzie tą atrakcyjnością jest poruszająca dramaturgia opisu. Ktoś, kto to czyta, jest tym zbulwersowany. Stawia sobie pytanie: Co jest tym opus vitae? Każdy pracuje trudzi się i czy to należy wyrzucić do śmieci? Odpowiedź jest w tym tekście, jeżeli ktoś chce odczytać. Morał jest taki, że nie ważne jest co robimy, ale ważne jest by to było dla Boga. To jest istotne opus vitae. Dotyczy to również pracy naukowej.

Odczytuję, że nadrzędnym imperatywem kierujący twórczością ks. Dajczera, było pociąganie ku Bogu. Nawet w formie potrząśnięcia, zburzenia jakichś fałszywych struktur w nas. Jestem zatem przekonany, że to pociąganie ku Bogu widoczne w jego pismach wynikało z jego wnętrza, z tego kim był. Jest to najbardziej widoczne w sześciu książkach z cyklu Rozważania o Eucharystii. Zaraża w nich czytelnika swoim zdumieniem i fascynacją Bogiem – Chrystusem Eucharystycznym.

Jestem zdania, że jego pasja pociągania ku Bogu jest istotnym kluczem do zrozumienia jego twórczości i ją całą przenika, nawet tą najbardziej naukową twórczość. Weźmy przykład z jego książki o buddyzmie. Ks. Dajczer omawia w niej szeroko elementy strukturalne buddyzmu w aspekcie moralności buddyjskiej, wspólnoty i postaci Buddy. Ukazuje to na tle chrześcijaństwa, poprzez liczne i błyskotliwe odniesienia kontrastujące z buddyzmem. Już sam fakt tego zestawienia jest zabiegiem dydaktycznym, bo żeby wyraźnie ujrzeć jakąś rzeczywistość potrzebne jest kontrastujące tło. Tym tłem jest chrześcijaństwo. Ale to nie wszystko, bo to tło nie jest przypadkowe, bo chrześcijaństwo przez ten kontrast staje się lepiej widoczne szczególnie dla reprezentantów naszego kręgu kulturowego. Ks. Dajczer podaje na przykład takie odniesienie do chrześcijaństwa: „Buddyjska maitri (sanskryt: przyjaźń, życzliwość, dobroć) w zestawieniu z biblijnym wezwaniem: ‘kochaj bliźniego, jak siebie samego’, buddysta będzie starał się kochać bliźniego równie mało, jak siebie samego.”[3] W naszym kręgu kulturowym przykazanie miłości bliźniego jest doskonale znane i jakoś bliskie nawet ludziom niewierzącym. Dlatego europejczyk, który to czyta dowiadując się o Buddyjskim maitri odkrywa zarazem oryginalną głębię chrześcijaństwa i może być przez nią pociągnięty. My przykazanie miłości bliźniego rozumiemy: kochaj bliźniego tak bardzo jak siebie samego, nie tak mało jak siebie samego. Ten krótki przykład pozwala czytelnikowi uchwycić intuicję głębokiej różnicy między chrześcijaństwem, a buddyzmem. Czy nie jest to wybitna dydaktyka, a zarazem wspaniała apologia chrześcijaństwa? Ja sam, gdy czytałem tą książkę byłem poruszony tym, jak ubogi jest buddyzm w porównaniu z chrześcijaństwem i jakże nieodkryte jest chrześcijaństwo na naszym kontynencie.

Wykład, podobnie jak każda rozmowa, był dla ks. Dajczera relacją z odbiorcami. Mówił nie tyle o czymś, co bardziej do słuchaczy. Dlatego potrzebował być sprowokowany pytaniami – bardzo je lubił, bo pytania odsłaniają słuchaczy i ich problemy. W ten sposób słuchacze byli współautorami jego wykładów, bo ich problemy determinowały sposób wykładów i ich kierunek. Zaryzykowałbym twierdzenie, że większość jego pism, jeśli nie wszystkie, były najpierw „przećwiczone” w czasie rozmów i wykładów, zrodziły się z relacji z jakimiś odbiorcami. Dopiero potem zostały przelane na papier. Zatem również jego pisma są relacją do odbiorcy, bo zrodziły się z relacji. W tych relacjach na miarę możliwości dzielił się swoją pasją – Bogiem i pociąganiem ku Niemu. Włoski wydawca Rozważań o wierze nadał im tytuł Dialogo sulla fede. Odczytał to, o czym mówię, że w istocie Rozważania o wierze to jest dialog z czytelnikiem.

Swój cel dydaktyczny realizował często przez prowokację w pozytywnym sensie tego słowa. W tym, co mówił i pisał często posługiwał się przesadą po to, żeby skłonić odbiorcę do postawienia sobie pytań i poszukiwania odpowiedzi. Przykład tej prowokacji podałem na początku. Te odpowiedzi mogły być różne od tych, które były bliskie ks. Dajczerowi. On z pewnością byłby zadowolony, gdyby ktoś skrytykował jego sposób mówienia, po swojemu coś nazwał i zaangażował się w drogę do Boga po swojemu. Bo w drodze do Boga nie jest ważna bezbłędność, czy wybór jakiejś jedynie słusznej ścieżki. Najważniejsze jest, żeby iść. Bo jeżeli, ktoś idzie, to jego droga może być korygowana. Jeśli nie idzie, to nie ma żadnej możliwości korekty.

Te prowokacje ks. Dajczera nieraz były odczytywane przez niektórych duchownych jako przesada, czy nawet błąd teologiczny. A mogło jemu chodzić po prostu o to by odbiorca zastanowił się, zweryfikował swoje własne spojrzenie, a niekoniecznie z nim zgodził. W ramach głoszenia homilii zdarza mi się korzystać z tej metody. Ktoś na przykład przyszedł do mnie po Mszy św., żeby powiedzieć, że nie zgadza się z jakimś moim sformułowaniem, które było prowokujące. Ja na to się ucieszyłem i wyjaśniłem mu, że właśnie o to mi chodziło, żeby ktoś pomyślał i zajął swoje stanowisko, opowiedział się za czymś. Pan właśnie zrozumiał moją homilię właściwie, może jako jedyny. Wydaje mi się, że ks. Dajczerowi bardziej chodziło o poruszenie człowieka, niż o przekazanie jakiejś tezy. Chodziło o uruchomienie tego „aparatu” naszej relacji z Panem Bogiem. Jak się uruchomi, to będzie dalej jakoś działał. Najgorzej jest gdy jest wyłączony. Prowokacja mogła spowodować takie przebudzenie.

Przywołany na początku przykład z „Rozważań o wierze” o naukowcu, który wybrał się do O. Pio ze swoim dziełem życia, jest prowokacją ks. Dajczera, aby pobudzić odbiorcę do myślenia o tym co jest celem jego życia. Czy są nim jakieś dzieła do wykonania, czy też to by czynić je dla Pana Boga? Każdy sam musi sobie na to pytanie odpowiedzieć.

Szerzej na temat odczytywania pism duchowych ks. Tadeusza Dajczera i bardziej od strony języka duchowości, mogą państwo poczytać w moim artykule w promowanej dziś księdze. Dzisiaj staram się Państwa przekonać o pasji pociągania i prowadzenia ku Bogu, która ożywiała zmarłego ks. prof. Tadeusza Dajczera. On był ogarnięty fascynującą tajemnicą Boga i musiał tym się dzielić i o tym świadczyć. W wykładach, rozmowach i literaturze przez niego tworzonej można tę właściwość nazwać pasją dydaktyczną, choć ten termin jest zbyt ubogi dla pełnego scharakteryzowania ks. Dajczera. W moim najgłębszym przekonaniu bez uwzględnienia tej jego pasji dydaktycznej nie jest możliwym właściwie zrozumieć jego twórczość i działalność.

 

Nota o artykule: Artykuł jest próbą ujęcia istoty metody, którą posługiwał się ks. prof. Tadeusz Dajczer w jego twórczości duchowej, jak również do pewnego stopnia w jego twórczości naukowej. Jest nią funkcja dydaktyczna (lub wychowawcza) jego twórczości, która w duchowości przejawia się dążeniem do pociągania i podprowadzania odbiorcy ku Bogu.



[1] ks. Tadeusz Dajczer, Rozważania o wierze, Warszawa 1992, s. 53.

[2] Tamże, s.53-54.

[3] ks. Tadeusz Dajczer, Buddyzm w swej specyfice i odrębności wobec chrześcijaństwa, Warszawa 1993, s.245.